ישראל – בין הים למדבר
IZRAEL 2019 – MIĘDZY MORZEM A PUSTYNIĄ

Od naszej wyprawy do Izraela minął rok. Wirus zmienił świat, zamknął nas wszystkich w domach . Pomyślałam sobie: to chociaż powspominam! Zbierałam  się do napisania tej opowieści od wielu miesięcy, ale nie miałam nawet pojęcia jak ją rozpocząć. Od początku wiedziałam,  że będzie to jeden z trudniejszych tekstów jaki przyszło mi popełnić. Wszystkie nasze przeżycia z listopada 2019 są wciąż z nami,  wracają w naszych wspomnieniach i rozmowach, są tak niesamowite i wspaniałe, że wydają się nierealne. Dziś, po roku, emocje wcale nie opadły. Kiedy przeglądałam zdjęcia do tej opowieści, wszystkie przeżycia, wszystkie wzruszenia powróciły ze zdwojoną siłą. Wtedy, w listopadzie decyzja była szybka. W Polsce smutne, krótkie dni, wreszcie można spełnić marzenie Wojtka o Izraelu. Nie mieliśmy złudzeń – 5 dni to jak nic, ale dla nas dobre i to. Uwielbiamy towarzystwo naszych przyjaciół, tak więc pogaduchom nie będzie końca. W planie mieliśmy wycieczkę do Jerozolimy, którą bardzo chciałam Wojtkowi pokazać, Tel Awiw i ma się rozumieć stara Jaffa, bo oboje uwielbiamy te klimaty. Oczywiście koniecznie odwiedziny u naszej drogiej Lili, która odeszła, ale wciąż jest w naszych sercach. Ja nie przyznawałam się, ale po cichu myślałam, że może uda mi się zrealizować moje marzenie o Morzu Martwym, niespełnione w 2016 z powodu niesłychanych upałów.
Najbardziej cieszyliśmy się jednak na spotkanie z Nurit, Tzviką i ich rodziną, zwłaszcza tą częścią, która odwiedziła nas w Polsce. Chłopcy na pewno wyrośli, ale mieliśmy nadzieję, że nas pamiętają.
Na kilka dni przed wyjazdem Nurit zdradziła nam swoje plany. Dobrze, że zrobiła to w ostatniej chwili. Nie zdążyliśmy otrząsnąć się z szoku, a już siedzieliśmy w samolocie. Gdyby to stało się miesiąc wcześniej, obawiam się, że z wrażenia moglibyśmy nie doczekać wyjazdu.

 

 

Wiedzieliśmy, że będzie super, ale było jeszcze lepiej!
Przeżyliśmy najbardziej intensywne i najbardziej niesamowite 5 dni w naszym życiu!
Między morzem a pustynią. W miejscu, które mną zawładnęło.

 

Nawet nam się nie śniło, że nasi przyjaciele przygotują taki plan, który ze spontanicznego, krótkiego wyjazdu uczyni wielką przygodę pełną takich cudów i wrażeń, że będziemy zachowywać się i cieszyć jak dzieci . Entuzjazm i zachwyt nie opuściły nas nawet na minutę. A wszystkie te dni minęły właściwie jak chwila i do dziś zastanawiamy się czy to zdarzyło się naprawdę, czy to był tylko sen.

Dzień pierwszy – ZACHWYT

JAFFĘ pokochałam od pierwszego wejrzenia już w 2016 roku. Za jej nastrój, widoki, kwiaty, tajemnicze i romantyczne zarazem zakątki. Oboje uwielbiamy takie klimaty, nie byłam więc zaskoczona, że Wojtek jest oczarowany starą Jaffą. Jesienna pogoda nam sprzyjała i mogliśmy wiele godzin włóczyć się wąskimi uliczkami, podziwiać niesamowity widok na nowy Tel Awiw, posłuchać nawoływań ze starego minaretu. Jaffa jako port morski służyła 4 tysiące lat i jest jednym z najstarszych portów morskich na świecie. Port i wiele starożytnych zabytków przetrwało niezwykle burzliwą historię miasta, które od 1949 roku połączone jest z Tel Awiwem. Miejscowe knajpki serwują przepyszne dania, można by się spierać czy arabskie, czy żydowskie, ale nie ma to znaczenia, bo ten rodzaj kuchni po prostu uwielbiamy.

Po smakowitym lunchu, pojechaliśmy odwiedzić Lili. Było to dla nas bardzo ważne i  doniosłe wydarzenie. Współczesny cmentarz żydowski zrobił na nas ogromne wrażenie, rzędami białych prawie identycznych pomników. Ciekawy był fakt, że pomniki są „podpisane” imieniem i nazwiskiem również od tyłu tak, aby idąc którąkolwiek alejką łatwo było znaleźć właściwy nagrobek.
Lili była wspaniałą osobą. Spotkanie z Nią w 2016 roku było  dla mnie zaszczytem i niesłychanym przeżyciem. Nasze rozmowy, poznanie Jej losów, Jej entuzjazm, energia, miłość, pozostawiły trwały ślad w moim sercu i w mojej duszy.
Niestety Wojtek nie poznał Lili osobiście, ale dzięki licznym z Nią rozmowom telefonicznym czuje to samo co ja. Mimo ogromnego smutku, czuliśmy wzruszenie i radość, że jesteśmy w tym miejscu i nasza wspólna historia się nie kończy.
Humory poprawiło nam spotkanie z Adi i jej rodziną, która odwiedziła nas w Polsce w 2018 roku. Chłopcy przywitali nas z ogromną radością, z resztą zobaczcie sami, jakie to było powitanie!

 

Dzień drugi – MARZENIE

Drugiego dnia, wczesnym rankiem wyruszyliśmy przez pustynię w kierunku MORZA MARTWEGO. Nurit zadbała, aby moje marzenie się spełniło! Z zapartym tchem śledziliśmy krajobraz i pojawiające się co chwila wskazania wysokości, które przypominały nam, że oto zmierzamy do największej depresji na świecie. Nasz nastrój zupełnie jednak nie był depresyjny, powiedziałabym raczej że euforia nas nie opuszczała, zwłaszcza mnie jak łatwo się domyśleć. Po drodze mgła przesłaniała trochę widoki, ale my oczami wyobraźni widzieliśmy wszystko!

Morze Martwe, które leży na granicy z Jordanią,  jest niezwykłe i piękne na swój sposób. Pierwsze, co mnie uderzyło to cisza, nie ma szumu fal, krzyku mew. No cóż, Morze Martwe na prawdę jest martwe (choć naukowcy odkryli w nim niektóre formy bakterii). Nazywanie tego zbiornika morzem jest trochę na wyrost, gdyż tak na prawdę Morze Martwe jest jeziorem bezodpływowym.
Lustro wody  znajduje się w najniższym punkcie Ziemi (na lądzie) i  jest na poziomie ponad 430 metrów poniżej poziomu morza, a na dodatek ciągle się obniża. W najgłębszym miejscu dno Morza Martwego sięga  800 metrów poniżej poziomu morza.  Niestety morze wysycha i jego powierzchnia zmniejsza się.
Woda ma ogromne zasolenie – średnio 26 %, a na głębokości nawet powyżej 30% ( dla porównania zasolenie Bałtyku wynosi ok. 0,7%, a Morza Śródziemnego do 4%).
Kąpiel dostarcza więc niezwykłych atrakcji, ale wymaga też opracowania pewnej techniki, gdyż człowiek unosi się w wodzie niczym korek.
Powietrze tutaj jest niesłychanie czyste, sól i błoto wydobywane z morza ma właściwości lecznicze. W listopadzie upał nas nie zmęczył, a i turystów było już niewielu.
Nasi przyjaciele przygotowali nam pełen atrakcji pobyt w SPA pięknego Hotelu David. Baseny wypełnione są wodą doprowadzaną bezpośrednio z morza. Mieliśmy mnóstwo zabawy w otoczeniu pięknej zieleni. Do tego wspaniały lunch i wyprawa na starożytną twierdzę Masada.

 

TWIERDZA MASADA leży na skalnym płaskowyżu, wznoszącym się ponad 400 metrów nad poziom Morza Martwego. Swoją potęgę twierdza zawdzięcza Herodowi Wielkiemu, królowi Judei.  Była twierdzą prawie niedostępną. Potężne mury, wieże obronne, zbiorniki na wodę i magazyny na zapasy miały umożliwić  przetrwanie każdego oblężenia. Okrutna i krwawa historia twierdzy rozpoczęła się w 73 roku n.e. W czasie wojny żydowskiej Masada była jednym z ostatnich punktów oporu Żydów przed wojskami rzymskimi. Oblężenie Rzymian było długotrwałe i miało niespodziewane zakończenie. Mieszkańcy Masady byli doskonale zabezpieczeni,  zaopatrzeni w żywność i wodę. Rzymianie musieli więc opracować specjalną taktykę. Na zachodnim zboczu góry usypano ogromną rampę, po której wtoczono machiny oblężnicze. Kiedy mieszkańcy twierdzy zdali sobie sprawę z nieuchronności klęski, postanowili popełnić zbiorowe samobójstwo. Blisko tysiąc osób! Każdy mężczyzna zabił swoją rodzinę, następnie wylosowano dziesięciu, którzy zabili pozostałych mężczyzn. Z tych dziesięciu wybrano jednego, który zabił pozostałych i na koniec popełnił samobójstwo. Według przekazów od śmierci uratowały się 2 kobiety i 5 dzieci, ukrywając się w kanałach doprowadzających wodę do cystern. Pełne spichlerze pozostawiono nietknięte, aby przekazać Rzymianom, że samobójstwo było celową decyzją nie związaną z brakiem żywności .
Do dziś Masada jest symbolem heroicznej walki o prawo do życia na własnej ziemi, symbolem determinacji w obronie wolności.

No cóż, lata już nie te, zdecydowaliśmy więc nie zdobywać twierdzy pieszo niesamowitą, krętą drogą zwaną  Snake Path, tylko skorzystaliśmy z kolejki linowej.
Widok z twierdzy zapiera dech w piersi. Otaczał nas księżycowy krajobraz. Rozciągające się u podnóża wzgórza Morze Martwe spowite było mgłą. Można jednak było dostrzec majestatyczne góry po drugiej jego stronie – w Jordanii. Niesamowita historia i znaczenie tego miejsca, oraz wiele dobrze zachowanych elementów twierdzy, sprawia, że Masada jest ważnym punktem na mapie Izraela. Obecność tam, była dla nas wielkim przeżyciem.

Wspaniały dzień pełen wrażeń i emocji, zakończyliśmy w uroczej knajpce. Jej właściciel zadbał o oryginalny wystrój, kolekcjonując …… szaliki, proporce i emblematy klubów piłkarskich z całego świata. Oczywiście odnaleźliśmy również liczne akcenty polskie.

 

 

Dzień trzeci – ZADUMA

JEROZOLIMA. Niesłychane miasto. Cztery stare, tradycyjne i pełne historii dzielnice wewnątrz potężnych murów obronnych. I miasto poza murami, pełne młodzieży, gwaru, muzyki na ulicach. Spędziliśmy tam cały dzień i wieczór. Mnóstwo zachwytu, trochę refleksji i zadumy. Napiszę o tym oddzielną opowieść.

Dzień czwarty – OSZOŁOMIENIE

Ja nie spałam już od świtu. Wszak czekały nas nie tylko niesamowite spotkania z naturą, ale przede wszystkim spotkanie z dalszą częścią rodziny – z synem Lili – Igalem i jego żoną Tovą. Wyruszając do miasta BEER SZEWA, największego miasta pustyni Negev, nie mieliśmy pojęcia jakie atrakcje na nas czekają. Spodziewaliśmy się emocji, ale to, co zobaczyliśmy i przede wszystkim to,  ile trudu włożyli nasi przyjaciele w przygotowanie tego dnia, o nie, to było nie do wyobrażenia!
Odkrycia archeologiczne wskazują na ślady osadnictwa na obszarze dzisiejszego miasta już 4 tysiące lat przed naszą erą!  Miasto Beer Szewa jest kilkukrotnie wspomniane w biblii, jako miasto istniejące za życia Abrahama (zwanego ojcem narodów wyznających trzy wielkie religie monoteistyczne: judaizm, chrześcijaństwo i islam). Według przekazów, to właśnie tu Abraham wykopał studnię, która istnieje do dzisiaj. Małe, ale ciekawe muzeum interaktywne prezentuje historię Abrahama i tego rejonu.

Na dziedzińcu niespodzianka, czekał już na nas Igal. Na ten dzień zgodził się być naszym prywatnym przewodnikiem i opiekunem podczas niesamowitej wycieczki do EIN AVDAT. Igal miał ze sobą tajemniczy ekwipunek, którego przeznaczenia wcale się nie domyślaliśmy.

Kocham dzikość pustyni. Jej ogrom, potęgę, monotonię i różnorodność jednocześnie.  W czasie pobytu w Afryce odbywaliśmy liczne wyprawy na Saharę, ale pustynia w Izraelu jest inna. Pustynie Negev i Judejska zajmują 60% powierzchni Izraela i nie są bynajmniej oceanem piasku. Są  to pustynie wyżynne, na których dominują skaliste szczyty, poprzecinane głębokimi kanionami.

Podekscytowani jechaliśmy ku pustyni, mijając po drodze osady Berberów, Zmierzaliśmy w kierunku niewielkiego parku narodowego położonego w sercu pustyni Negev. Skalisty, głęboki  kanion ze strumieniem, wodospadami i piękną roślinnością jest prawdziwym klejnotem pustyni. Aby nieco  ochłonąć po niesamowitych wrażeniach widokowych z okolicy grobowca Dawida Ben Guriona  (pierwszego premiera Izraela), Nurit zarządziła małą przekąskę w uroczym gaju oliwnym. I wtedy się okazało! Zagadkowa walizeczka Igala mieściła ….przenośny  coffee-bar! W ciągu kilku minut korzystając z palnika, tygielka i zestawu małych filiżanek, Igal wyczarował  dla nas wszystkich wspaniałą kawę! Była to prawdziwa chwila wytchnienia i smakowych rozkoszy  przed wyruszeniem do kanionu.

Wśród białych, wysokich na ponad 100 metrów ścian i oszałamiających widoków posuwaliśmy się dnem kanionu ku wodospadowi. Strumień i obfita miejscami zieleń sprawiały, że upał nie dawał się zbytnio we znaki. Igal pokazywał nam wiele ciekawych rzeczy, których my, będący w takiej euforii, nie zauważaliśmy. Ciekawe rośliny, jaskinie, krążące sępy. Miejsce przy wodospadzie  na końcu kanionu jest wąskie i bardzo urokliwe. Potężne ściany odbijają się w wodzie, panuje przyjemny chłodek. Niestety nie zobaczyliśmy wodospadu w pełnej okazałości, susza spowodowała brak wody, ale i tak było pięknie.

 

Igal to profesjonalny przewodnik.
Pustynia nie ma przed nim tajemnic!
Bezsprzecznie otrzymał od nas tytuł King of the Negev!

 

Kiedy zbieraliśmy się do powrotu, okazało się, że czeka nas kolejna niespodzianka!
W stromej skale obok wodospadu wykuto szereg schodów, którymi wąska ścieżka wspina się ostro w górę. Tam właśnie poprowadził nas Igal, na samą górę kanionu. Szczerze mówiąc to ja nie wiem jak w takim tempie udało nam się wspiąć na górę ścieżką, którą miejscami zastępowały drabiny i metalowe klamry. Może dlatego, że trasa była piękna, widoki wspaniałe. Może udzielał nam się entuzjazm Igala, który z pasją opowiadał nam o tym miejscu, o napotkanych po drodze jaskiniach, o swoich pustynnych wędrówkach.
Towarzystwo mieliśmy wyborne – całą drogę obserwowaliśmy stada Ibexów – koziorożców alpejskich, pięknych i ciekawskich stworzeń. Widok z góry był niesamowity. Oaza zieleni na kompletnie pustej i rozpalonej pustyni robi oszałamiające wrażenie. Zetknięcie z takim cudem przyrody, zawsze budzi we mnie refleksję, jaki niesamowity jest świat, jak niewiele jeszcze widziałam, ile nie zdążę już zobaczyć. Myślę, że dlatego do każdej podróży podchodzę z takim entuzjazmem. Wszak wspomnienia to jedyna rzecz, której nikt nigdy nie zdoła nam odebrać.

 

Niedaleko od kanionu, na skalistym wzgórzu, wznoszą się ruiny pustynnego miasta Avdat- Oboda. Miasto założone ponad 300 lat p.n.e. przez lud Nabatejczyków, było częścią starożytnego szlaku handlowego z Półwyspu Arabskiego do portów śródziemnomorskich, zwanego szlakiem kadzidlanym. Do upadku miasta, które w starożytności miało ogromne znaczenie przyczyniły się dwa  zasadnicze czynniki – trzęsienie ziemi i podbój arabski. Zniszczone miasto zostało opuszczone. Dziś, dzięki pracom archeologicznym  możemy oglądać wiele zrekonstruowanych budynków.

Pełen wrażeń dzień zakończyliśmy na wspaniałej kolacji. Przyznać muszę, że od lat, niezmiennie odnajduję ogromną przyjemność w kuchni arabskiej, a jej niezwykłe przeplecenie z żydowskimi smakami to już całkiem powala mnie na kolana. Dołączyła do nas Tova, żona Igala i tak spędziliśmy wspaniały, rozgadany i radosny  wieczór przy stole pełnym pyszności. Przed wyjazdem odwiedziliśmy jeszcze dom naszych przyjaciół tonący w pięknym, zielonym ogrodzie. Jego niewątpliwą zaletą jest urocza piwniczka, w której Igal produkuje wspaniałe wina.

Dzień piąty – POŻEGNANIE

Następnego dnia wybraliśmy się na pożegnalny spacer nad morze. Było pięknie ale… smutno. Wspaniałe dni minęły jak krótka chwila.  Wciąż oszołomieni wszystkim, co nas spotkało, byliśmy pewni jednego. Musimy znów tu wrócić.

Our dear friends, Nurit, Tzvika, Tova, Igal, Adi, Or, thank you for a great meeting, for your hospitality, your care, your friendship.

Nasi kochani przyjaciele, Nurit, Tzvika, Tova, Igal, Adi, Or,  dziękujemy Wam za wspaniałe przyjęcie, za Waszą gościnność, Waszą opiekę, Waszą przyjaźń. Odkryliście przed nami cuda Waszego świata, a przecież to tylko część tego, co Wasz piękny kraj ma do zaoferowania. Zły czas przeminie, a kiedy wirus nas uwolni, zobaczymy się znowu. Może w Polsce, może w Grecji, może w innej części świata. A może w Izraelu? O tak, to na pewno! 🙂