AZORY ciągle w mojej głowie

Emocje ostatniego, wrześniowego wyskoku do Wenecji powoli zaczęły opadać. Pewnego deszczowego, ponurego, absolutnie jesiennego popołudnia siedziałam przed komputerem i skakałam po rozkładzie lotów tanich linii lotniczych. Może uda się gdzieś uciec przed zimą?

 Kochanie, czy to nie najwyższy czas zaplanować coś na styczeń?
 A co masz? Mój mąż zamruczał, zagubiony myślami gdzieś w czeluściach swojego laptopa.
Na przykład Lizbona. W styczniu, po 100 zł.
Wojtek nieco się ożywił. Bierzemy! Zawsze będzie cieplej niż tutaj!

Poczułam lekki dreszczyk. Data, godzina, 2 osoby, miejsca, bagaż, tyle tych okienek do wypełnienia.

Kochanie! Mąż zawiesza głos i po chwili kończy bez zbytnich emocji, co to jest Ponta Delgada?
O rany, nie wiem, sprawdź na mapie.
Sprawdziłem! Ton głosu już wróżył przygodę. To stolica Azorów. Poczułam drugi dreszczyk.
Już go wzięło! Lizbona to duży węzeł lotniczy i sprawdzenie połączeń było dla Wojtka kwestią minut.
Azory, loty dwa razy dziennie Ryanair za 15 euro.
O rany, to już nie dreszczyk, to był dreszcz od głowy do czubeczków palców. Tych u stóp oczywiście.
Złożenie układanki zajęło nam może 5 minut.

Lecimy w styczniu na Azory! Przygoda się zaczyna!

Plan

Plan był czytelny: Lizbona, tam kilka godzin przerwy, wieczorny, a właściwie nocny lot na Sao Miguel jedną z wysp, położonego na środku Atlantyku, archipelagu Azorów.
Po niesamowitym, mieliśmy nadzieję, tygodniu na wyspie, powrót do stolicy Portugalii, tym razem o poranku. Znowu blisko 6 godzin przerwy i popołudniowy lot do Polski. Nic tylko wykonać! 

Ze wstydem przyznaję, ze oprócz położenia i ciekawej geologii tego miejsca, nic nie wiedziałam o Azorach. Niestety w sieci nie było zbyt wielu wrażeń z podróży na Azory. Kilka relacji z 1-2 dniowych wypadów z poziomu Madery, pesymistyczny opis  pani, której „marzenia rozpłynęły się w azorskiej mgle” . I wtedy po raz pierwszy, trafiłam na blog Wojażera. Jednym tchem przeczytałam jego relację. Nawet termin wyjazdu był podobny. Nie ukrywam, że Azory zwiedziliśmy według jego planu. Uważam, że to nic złego, jeśli czerpie się wzory z najlepszych.

Po kilku dniach znalazłam w sieci zdjęcie

Azory

Myślę, że właśnie wtedy TO się zaczęło. Moi najbliżsi doskonale znają ten stan. Mówią, że znów mnie nosi, sami znosząc cierpliwie moją nadpobudliwość i energię.  Spokój przyszedł w dniu, w którym prawie ze środka Atlantyku, wysłałam do córki to zdjęcie, z napisem: AGA, JESTEŚMY TUTAJ!

Azory
AGA,JESTEŚMY TUTAJ!
Podróż

Sama podróż na Azory już była przygodą. W Lizbonie mieliśmy 6 godzinną przerwę i oczywistym było, że wyskoczymy do miasta. W samolocie zapoznaliśmy się z siedzącym obok, miłym, młodym człowiekiem.  Mieliśmy fart!  Chłopak od kilku lat mieszkał w Lizbonie, na dodatek Święta i Nowy Rok spędzał u przyjaciół na Azorach! Przegadaliśmy resztę podróży. Dostaliśmy dokładne instrukcje. Przechowalnia bagażu, metro, najważniejsze miejsca w mieście.  Czasu było mało, ale daliśmy z siebie wszystko. Zdążyliśmy nawet posmakować portugalskiej specjalności  Pasteis de Bacalhau czyli osławionych krokietów z dorsza. Palce lizać! 
W drodze powrotnej przerwa w Lizbonie przypadała w ciągu dnia, była piękna pogoda i  aby odwiedzić dość  oddalone od siebie najciekawsze miejsca Lizbony zdecydowaliśmy się na Bus Tour. Była to słuszna decyzja i świetne wykorzystanie czasu, jaki mieliśmy.

Azory

Tak to już z nami jest, że mamy szczęście. Szczęście do pogody, do ludzi, do wyboru miejsc. Styczniowe Azory były ciepłe, zielone i przede wszystkim PUSTE! Nie było zorganizowanych wycieczek zbiorowych, w wielu miejscach byliśmy sami i mogliśmy cieszyć się ciszą i niczym nie zakłóconymi widokami.  Chociaż… na Miradouro de Santa Iria, jednym z najpiękniejszych punktów widokowych na wyspie, mieliśmy dość liczne towarzystwo…

Azory są po prostu inne, inne od tego, co widzieliśmy dotychczas. Przede wszystkim czyste powietrze i wszechobecna zieleń. Nigdzie wcześniej nie widziałam takiej zieleni.  Zielone łąki upiększały białe kalie,  w przydrożnych rowach rozrastały się ogromne sterlicje. Troszkę mi żal, że nie zobaczyłam wspaniale kwitnących hortensji, które są niewątpliwie jednym z symboli wyspy. Hortensje rosną dosłownie wszędzie, są nimi obsadzone całe drogi i myślę, ze widok takich błękitnych dywanów musi być olśniewający. Styczeń to jednak nie ich pora.  
Nie byłam w Azji, więc spacer pośród pól herbacianych w regionie Ribeira Grande był dla mnie w pewnym sensie dość  egzotyczny. Oczywiście przywieźliśmy ze sobą kilka torebek azorskiej herbaty!
Ogromne wrażenie zrobiła na mnie wizyta w Caldeira Velha nazwanej przez nas Parkiem Jurajskim. Drzewiaste paprocie, ogromne palmy, gorące źródła. Szkoda, że tylko my występowaliśmy w roli „dinozaurów”. Gdyby pojawiły się nagle te prawdziwe, w tej scenerii wcale mnie by to nie zdziwiło. 

Na Azorach mnóstwo rzeczy było pierwszy raz.  Pierwszy raz byliśmy na wyspie, która leży tak daleko od stałego lądu. Ogrom oceanu, niczym nie zakłócony błękit aż po horyzont, zachwycał, ale budził respekt i onieśmielał. Niewielka, powulkaniczna, czarna plaża Mosteiros jest chyba najpiękniejszą na wyspie. Kiedy na nią zajechaliśmy, było w miarę spokojnie. Ocean rozkaprysił się nazajutrz, kiedy penetrowaliśmy południowe wybrzeże.

 

Pierwszy raz widziałam fumarole, największe wrażenie zrobiły na mnie te na stacji benzynowej w Furnas. Dymiąca ziemia wokół stacji benzynowej, wyobrażacie to sobie ? Nie mniejszym zaskoczeniem były dymiące kratki kanalizacyjne w mieście.  Jednym słowem zadyma była!

POLECAM

No cóż, pod Furnas wciąż gotuje się ziemia. I można to wykorzystać na wiele sposobów, ale najsmaczniejszym jest bez wątpienia cozido. Cozido to specjalność wyspy Sao Miguel. W skrócie można by powiedzieć, że jest to gulasz gotowany w wulkanie. Danie mięsno – warzywne w specjalnym kotle umieszcza się w dziurze w ziemi i gotuje kilka godzin wykorzystując naturale ciepło wulkanu. Mieliśmy okazję uczestniczyć w przygotowaniu takiego obiadu, również dla nas.

Kąpiele w gorących siarkowych  basenach były bardzo kuszące, szczególnie w otoczeniu tak pięknej przyrody jak ta w parku Terra Nostra. Tam zażyliśmy pierwszej kąpieli, następne były w jeszcze bardziej dzikiej scenerii.

Sao Miguel nie jest wielką wyspą. Miało to swoje zalety, bo mogliśmy przejechać ją bez trudu we wszystkich kierunkach. W styczniu było bardzo wietrznie, ale w miarę ciepło. Codziennie jednak mieliśmy gratis w pakiecie poranną mgłę. Mimo to udało nam się zobaczyć Lagoa de Fogo, imponujące jezioro powulkaniczne, które prawie zawsze spowite jest mgłą. Mgła wpisana jest jednak na stałe w uroki Azorów, tak jak wiatry i sztormy. Ale może dzięki temu udaje się skutecznie uniknąć natłoku turystów, tych poszukujących leniwego wypoczynku pod palmami. Na dobre zdjęcia trzeba jednak czatować cierpliwie.

 

Drogę do Sete Cidades z ulubionego zdjęcia, które przed wyjazdem dostarczało mi tylu emocji, też pokonywaliśmy w gęstej mgle, ale trud został nam wynagrodzony. Kiedy stanęliśmy na Miradouro da Boca do Inferno wzruszenie i zachwyt dosłownie odjęło mi mowę. W ogromnym kraterze leżą trzy jeziora w różnych kolorach i malutkie miasteczko Sete Cidades. Wielkim wyzwaniem była droga na krawędzi kaldery, którą objechaliśmy krater dookoła.

 

Azorczycy bardzo cieszą się z postępującego rozwoju turystyki na wyspie. Są bardzo przyjaźni i pomocni.   Nigdzie wcześniej, nie mieliśmy tak miłego powitania przez właścicieli mieszkania, które wynajmowaliśmy. Czuwali nad nami przez cały pobyt . Mieszkańcy  bardzo dbają o naturę, są dumni ze swojej wyspy i mam nadzieję świadomi bogactwa, jakie posiadają. W tym bowiem widzę nadzieję na zachowanie równowagi i ochronę tego swoistego, zielonego rezerwatu.   

Azory skradły nasze serce! Byliśmy tylko na jednej wyspie. Archipelag składa się z dziewięciu wulkanicznych wysp i mam przeczucie, że wcześniej czy później znów nas zawoła.