WENECJA

Przez wiele lat Wenecja była mglistym wspomnieniem z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Brzmi imponująco, ale w sumie to spędziliśmy w niej jeden upalny dzień pewnego lata, w drodze do Florencji. Oprócz rolki zdjęć  na kultowej kliszy ORWO, zostały nam wspomnienia niesłychanego upału, tłoku, smrodu kanałów, śmieci i cen w milionach lirów. Mimo to, Wenecja i kontakt ze światową sztuką bardzo nas zachwyciły, przez lata złe wspomnienia wyblakły zupełnie jak nasze zdjęcia (!), a w nas dojrzewała myśl, że należałoby spotkanie z Wenecją powtórzyć.

 
Avanti!

Wrzesień 2015 roku był bardzo pogodny, od kwietniowej wędrówki po Costa Amalfitana minęło już trochę czasu, zbliżała się nasza rocznica i była wymówka, żeby  gdzieś wyskoczyć. Nie wiem już kto pierwszy wpadł na pomysł rodzinnego weekendu w Wenecji, ale u nas tak to już jest, że dobry pomysł realizuje się w przysłowiowe pięć minut. Poza tym przecież, skończyła się nam oryginalna Lavazza!

Jechaliśmy z Agnieszką, która w naszej rodzinie, jak wiadomo,  jest ekspertem od Włoch. Nie tylko biegle mówi po włosku, ale czuje się w Italii jak w drugim domu i dba o to, aby atrakcji nam nie zabrakło. No po prostu la donna Italiana!

Może dlatego zdjęcia, które chcę wam pokazać odbiegają od standardu wakacyjnych „pocztówek”. Chcieliśmy poznać inne wyspy Laguny Weneckiej, o tej porze już jakby zapomniane przez turystów, a przecież niezwykłe. Uwielbiam poznawać nowe miejsca, nieco z dala od światowego blichtru, tłoku i hałasu. Burano, Murano, Torcello dawały  szansę na zobaczenie z bliska normalnego, codziennego życia mieszkańców tych skromnych krewnych potężnej Wenecji. Najwięcej wycieczek, przed którymi tak uciekamy, zatrzymuje się w Wenecji i na Wenecji też kończy swój pobyt, na jednym tchu zaliczając  stałe punkty z kolorowych folderów. Nam prawdziwą frajdę dała wycieczka po lagunie i odwiedziny małych wysp. Zaliczyliśmy chyba wszystkie trasy weneckich, wodnych tramwajów, z  nieukrywaną szczęśliwością chłonęliśmy klimat, zapach, kolory tych niesamowitych miejsc.

Świtem zachwycił nas ruch na lagunie, woda zamieniła się w czteropasmową autostradę, którą spieszono się do szkoły, do pracy, pewnie na spotkania biznesowe. Karetka pogotowia ścigała się  z Polizia Municipale,  pomarańczowa burta DHL i kolorowa, ale nadszarpnięta zębem czasu łódź sprzedawcy warzyw. Niezwykłe, zwykłe życie wielkiego miasta.

 

Zaczarowany wieczór, do ostatniego tchu i do ……ostatniego tramwaju. Dzięki Agnieszce dowiedzieliśmy się o tajemnym miejscu i godzinie ostatniego nocnego tramwaju na stały ląd ( tam spaliśmy). Nie ma go na żadnym rozkładzie, bo nie jest dla turystów. Ale Agnieszka to przecież już nie turystka i nawet Wenecja nie ma przed nią tajemnic!

 

Marzenie

Moje marzenia są czasem bardzo proste, banalne można by powiedzieć.
A mimo to czekają na spełnienie cierpliwie, czasem kilka lat.

Widok z Dzwonnicy Św. Marka w Wenecji, jest obłędny. Dopiero patrząc z góry, w pełni zdajemy sobie sprawę,  jakim cudem jest to miasto.

Choć bajeczną Wenecję opuszczaliśmy w poczuciu wykorzystania każdej minuty i każdej szansy, byliśmy pewni, że nie było to  nasze ostatnie spotkanie z tym cudem.
 
Wenecja 2016

Okazja nadarzyła się już po roku. We wrześniu 2016 znów ruszyliśmy w podróż. Jak wiadomo wrzesień to dla nas dobry czas. Tym razem najechaliśmy Wenecję silną grupą. Wraz z dwójką przyjaciół – Marzenką i Jankiem, którzy dzielnie znoszą wszelkie nasze wariactwa, jechaliśmy na spotkanie nie tylko z naszym ukochanym miastem, ale również na spotkanie z naszą ukochaną …Beatą.

Beata, nasza kuzynka,  która żyje w Grecji od ponad 20 lat, jest wspaniałą, pogodną, pełną energii  osobą i jak się przekonaliśmy nie raz, świetnym kompanem w podróży. Razem ze swoim mężem przylecieli do Wenecji na spotkanie z nami. Spędziliśmy niesamowite kilka dni na Lagunie Weneckiej.

Tym razem byliśmy bez Agnieszki i to my pełniliśmy rolę przewodnika. Z resztą mniejsza o przewodnika, w Wenecji nie można się nudzić, za to można się zgubić i to jest wspaniałe. „Gubiliśmy” się więc bez przerwy . W labiryncie wąskich uliczek, poza turystycznymi szlakami. Na wodach laguny, przeskakując pomiędzy wodnymi tramwajami  tak, aby dotrzeć wszędzie, wszędzie gdzie się da, również na niesamowity i wyjątkowy wenecki cmentarz. „Zagubiliśmy” się na nocnym Burano, zupełnie pustym, oświetlonym tylko dyskretnym światłem małych latarni. Na Murano,  przed północą na prawdę się trochę zgubiliśmy, ale co tam. Za to nocny rejs po Canale Grande, na dodatek  ostatni w tym dniu – bezcenne!

No i te wieczorne rozmowy! Przygotowane przez Marzenkę i przywiezione specjalnie na to spotkanie polskie smakołyki , jak się okazało świetnie komponowały się z włoskim winkiem.

Evviva l’italia!