SENIORS TRIP ICELAND 2018

Islandia to było marzenie. Marzenie już spełnione, bo właśnie wróciliśmy z naszej niesamowitej wyprawy. No nie całkiem wróciliśmy, bo cząstka nas została tam i myślę, że na zawsze.

W świetle odbytej, udanej podróży szlag mnie trafia kiedy czytam w sieci głupie porady, znajduję mocno „naciągnięte” oferty. I częściowo z tego wkurzenia powstał poniższy tekst.

Wyprawa na Islandię była przełomowa. Przede wszystkim była wyjątkowo dokładnie zaplanowana, co uważam za wielki sukces. Przygotowania  rozpoczęły się od zakupienia biletów lotniczych w niezwykle okazyjnych cenach na  8 miesięcy przed wyjazdem. Potem układałam całe puzzle mozolnie i cierpliwie. Przejrzałam oferty biur podróży, tak dla orientacji, przeczytałam wszystkie blogi  o Islandii dostępne w sieci, choć wiele z nich to była strata czasu. Niezawodny jak zwykle okazał się Wojażer. Natrafiłam też na Facebook’u na Naszą Islandię. Profil prowadzony przez dwójkę wspaniałych, młodych ludzi, przybliżający życie na Islandii, od początku śledzę z wielkim zainteresowaniem i sympatią. I tak powoli powstawał mój plan. Miejsce po miejscu zaznaczałam na mapie, oklejałam karteczkami, robiłam listę zakupów i spraw do załatwienia.

Tak, to było mało typowe jak dla mnie. Uwielbiam spontaniczne wyjazdy. Ale Islandia to było co innego. Bo to było szaleństwo.   Pogoda nie do przewidzenia, kondycja nie do przewidzenia, przygody nie do przewidzenia. Przez ponad pół roku, prowadziłam normalne życie, praca, obowiązki, przyjemności i równolegle przebywałam w innym świecie, w krainie lodu i ognia. Żadnej wyprawie, nawet na niesamowite Azory, nie poświęciłam tyle czasu.

Dlaczego Islandia?

Bo jeszcze nas tam nie było? Bo jak nie teraz to kiedy? Właśnie obliczyłam, że w tym roku mamy wspólnie 250 lat. Czy to nie dobry powód, aby wyruszyć? I tak lato 2018, wraz z przyjaciółmi, powitaliśmy między lodowcami i wulkanami. 

Chcieliśmy  pokazać, że wiek nie ma znaczenia, kiedy jest doświadczenie, dobre, sprawdzone towarzystwo, młodzieńczy zapał i że powtórzę za mistrzem Kapuścińskim  „to zarażenie podróżą czyli rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej”

Jedno jest pewne – cała nasza czwórka na to cierpi.

Dziś z pełną odpowiedzialnością mówię, że czasu było mało. Tak, objechaliśmy wyspę drogą numer 1, dodatkowo przejechaliśmy pętlę na Fiordach Zachodnich, Złoty Krąg, nie licząc kilku ciekawych „zboczeń” jak jezioro Lagarfljot na wschodzie wyspy. Ale brakowało nam czasu na zwykły odpoczynek, takie posiedzenie i pozachwycanie się, pomarzenie, powzdychanie. Islandia jest tego warta. Cóż, będziemy mieli po co tam wrócić. Jeśli planujecie taką trasę, dajcie sobie minimum 10 dni. Zmęczenie będzie mniejsze, ale przede wszystkim będzie więcej czasu na zachwyt i posmakowanie cudów natury. A wierzcie mi, jest co smakować!

 
TERMIN

Termin wyprawy nie był do końca przypadkowy. Prawdą jest, że w dużej mierze data była określona dostępnością tanich biletów lotniczych. Bardzo jednak się staraliśmy, aby spędzić na Islandii, te najdłuższe dni w roku. Udało nam się powitać lato 22 czerwca tuż przy kole podbiegunowym. Po prostu super!. Długie dni, a właściwie dzień „na okrągło” pozwoliły nam również na pełne chłonięcie wszystkich atrakcji, bez tych nerwów, że noc blisko, a my wszystkiego nie zdążyliśmy zobaczyć.

 
TOWARZYSTWO

Najczęściej podróżujemy sami. Mamy jednak sprawdzonych kompanów, naszych przyjaciół, którzy tym razem towarzyszyli nam w wyprawie na Islandię. Islandia to nie jest  łatwa wycieczka i sprawdzone towarzystwo, pod każdym względem, bardzo się przydaje. Co więcej, nasz przyjaciel w czasie wyprawy obchodził urodziny, co było fantastycznym wydarzeniem.  Z tej okazji przygotowałam dla niego prezent, a właściwie prezent dla nas wszystkich. Pamiątkowe koszulki  nosiliśmy z dumą przez cały czas wyprawy.

 

SAMOCHÓD

Wiele podróży odbyliśmy własnym samochodem.  Inną opcją było wypożyczenie samochodu na miejscu. Od dłuższego czasu,  aby uniknąć niespodzianek i straty czasu, sprawę najmu załatwiamy wcześniej przez Internet. Samochód daje nam niezależność, pozwala oszczędzić mnóstwo czasu, ale przede wszystkim dotrzeć w te najfajniejsze miejsca poza głównym szlakiem.

Podróż samochodem po Islandii wymaga jednak pewnej dyscypliny.  Przede wszystkim stacje benzynowe są dość rzadko i tankuje się wtedy kiedy jest okazja, a nie wtedy, kiedy trzeba. Nam na szczęście nic złego się nie przydarzyło, ale częste są awarie, głównie kół ( sprawdzajcie zawsze, czy w bagażniku macie koło zapasowe!), drzwi ( pozostawianie otwartych szeroko drzwi to zły nawyk przy panujących na Islandii wiatrach), szyb ( szaleństwa po drogach szutrowych kończą się różnie). Dlatego bardzo ważne jest wykupienie dobrego ubezpieczenia. 

Istotny jest wybór samochodu, który trzeba dopasować do zaplanowanej trasy i charakteru wycieczki. I nie ma tu żartów. Taka Toyota jak wyżej dowiozłaby nas wszędzie, ale Kadjar, którym podróżowaliśmy też sprawdził się doskonale w każdych warunkach. To nawet nie chodzi o to, że w pewne miejsca nie wjedzie się osobowym autem ( bo jak wiadomo Polak potrafi), ale na Islandii są drogi, gdzie obowiązuje bezwzględny zakaz poruszania się samochodem, który nie ma napędu na cztery koła. Jeśli planujecie wyskoki w atrakcyjne miejsca poza głównym szlakiem, zapomnijcie o zwykłej „osobówce”. My na Islandii wybraliśmy samochód 4×4 co okazało się strzałem w 10. Ale po Toskanii na przykład zasuwaliśmy Fiatem 500 i było to wspaniałe!

NOCLEGI

Nasze wyjazdy są z reguły bardzo intensywne. Po pełnym atrakcji dniu marzymy aby wziąć prysznic, wyciągnąć się w wygodnym łóżku, a jeśli do tego jest gdzie przygotować własny posiłek, to już szczyt marzeń. Te warunki idealnie spełniają mieszkania wynajmowane poprzez airbnb, albo Booking.com Celujemy w oferty z tak zwanego środka, pomijając  łóżka piętrowe i ekskluzywne hotele. Dziś wybór ofert jest tak duży, że bez trudu można znaleźć na prawdę fajne lokum . W przypadku Islandii, korzystaliśmy właśnie z tych  portali i nie zawiedliśmy się. Prawie wszyscy właściciele korespondowali ze mną na długo przed przyjazdem, udzielali rad i i na bieżąco informacji o pogodzie.  Nie ze wszystkimi spotkaliśmy się na miejscu, ale ci Islandczycy, których poznaliśmy okazali się wspaniałymi, gościnnymi ludźmi. Wszystkie kwatery były czyste, doskonale wyposażone, często nawet w podstawowe artykuły spożywcze.

Zdecydowanie najmilszy był nocleg u naszych rodaków Joli i Darka w pięknym miasteczku Reydafiordur. Cudowni, ciepli, pomocni  ludzie, miłe mieszkanko, pogawędka do nocy ( jakiej nocy przecież nie było nocy).

Największym zaskoczeniem było „schronisko” Dettifoss. Trochę na odludziu, ale fantastyczne. Nowiutkie, doskonałe warunki, piękne łazienki i ogromna kuchnia w pełni wyposażona. Najlepsze jednak było to, że byliśmy w obiekcie jedynymi gośćmi tej nocy! Zajeżdżamy, wszystko otwarte, nawołujemy halo, halo i nic. Już miałam dzwonić na zapisany numer, kiedy na małym stoliku przy wejściu spostrzegłam karteczkę: „ Witamy Maria, klucze leżą obok. Miłego pobytu”. Podobnie było na Fiordach Zachodnich. Mały dom, 4 pokoje do wynajęcia, wspólna kuchnia , salon. Wszystko puste i otwarte mimo późnej pory. I znów, tym razem na drzwiach, karteczka. „Witamy, to twój pokój. Rozgośćcie się, wszystko w kuchni i w lodówce jest do waszej dyspozycji. Do zobaczenia rano” Tak to działa na Islandii.

JEDZENIE

Oczywiście wzięliśmy z Polski trochę jedzenia, myśląc głownie o pierwszym dniu i pobytach w miejscach oddalonych od głównych szlaków. Ponieważ jednak podróżowaliśmy tylko z bagażem podręcznym, nie było zbyt wiele miejsca. Za radą internetowych „ekspertów” udaliśmy się więc do hipermarketu „Bonus”, gdzie uzupełniliśmy nasze zapasy na cały tydzień. Wszystkie mieszkania, które wybraliśmy, miały własne lub wspólne kuchnie i nie było żadnego problemu z przygotowywaniem posiłków. Ze zgrozą przyjęłam internetowe relacje naszych rodaków z pobytu na polach namiotowych i w hostelach ( za moich czasów zwanych po polsku „schroniskami”) gdzie to wystawione są specjalne kosze lub kartony z żywnością do darmowego skorzystania, które to kosze oni skwapliwie opróżniali. Był nawet pełen zachwytu opis, że w czasie pierwszego noclegu w pobliżu Rejkiawiku nasz polski dumny turysta zaopatrzył się w jedzenie na cały dalszy pobyt. Tak, widzieliśmy takie kartony  na przykład w schronisku Dettifoss, które leży na kompletnym odludziu i do którego, często w nocy, trafiają prawdziwi wędrowcy na prawdę potrzebujący. Przed odjazdem zostawiliśmy w tym kartonie paczkę makaronu, ryż  i kilka zup w proszku.  Taki mamy styl.

Polecamy

Mimo stosunkowo wysokich  cen i różnych opinii w Internecie, postanowiliśmy skorzystać z lokalnego posiłku i nie chcieliśmy, aby był to tylko osławiony islandzki hot-dog. Przed wyjazdem natrafiłam w necie na informacje o Skriduklaustur.is  Zapowiadało się zachęcająco. Było jeszcze lepiej! To wspaniałe miejsce leży nieco poza głównym szlakiem drogi numer 1, ale warto tam zjechać również dla widoku pięknego jeziora oraz wodospadów Hengifoss i Litlanesfoss. Hengifoss,  trzeci co do wysokości wodospad na Islandii, prezentuje się obłędnie na tle bazaltowej ściany.

Skriduklaustur a dokładnie mieszcząca się tam Klausturkaffi, to rodzinna, nastrojowa restauracja, w której w godzinach 12-14.30 serwowany jest lunch w formie szwedzkiego stołu oraz od 17 łakocie dla łasuchów.  Za bardzo przystępną jak na Islandię cenę 3400 koron można kosztować do woli wspaniałych potraw kuchni islandzkiej. Przepyszne zupy, potrawka z jagnięciny, potrawka z renifera ( tej nie mogłam przełknąć bo kocham renifery), przepyszne ryby, zapiekanki, chlebki własnego wypieku, przystawki, dodatki, wszystko domowej roboty, obłędnie smaczne z prawem dokładek do upadłego.  Na deser 3 ciasta, owoce, kawka i herbatka. Ludzie! To była prawdziwa uczta. Przemiły personel wciąż uzupełniał dania i dbał o niezwykła atmosferę tego miejsca. Polecamy wszystkim, warto zjechać ze szlaku. W budynku, który ma wspaniałą historię, jest Izba pamięci, coś na kształt Muzeum Regionalnego, też warte zobaczenia.

EKWIPUNEK

Naczytałam się:  Islandia?, koniecznie czapki, szaliki, rękawiczki. I nie wzięłam. To był błąd. Mrozu oczywiście nie było, ale straszliwe wiatry towarzyszyły nam prawie codziennie. Golf skutecznie zastępował szalik, ale mimo kapturów brakowało nam czapek. Rękawiczki tez wspominaliśmy z rozrzewnieniem. Podróżowaliśmy tylko z małym bagażem, dlatego musieliśmy dokonać segregacji naszykowanych uprzednio rzeczy. Postawiliśmy na ubranie „na cebulkę”, co sprawdziło się doskonale.  Głównym celem było zabezpieczenie się od deszczu. Deszcz złapał nas tylko raz, ale każde spotkanie z wodospadem było niczym wiosenna ulewa.

Co dzisiaj uważam za bezwzględnie konieczne wyposażenie w trakcie takiej wycieczki jak nasza? Co najbardziej nam się przydało?
  1. Wodoodporna odzież, wodoodporne buty i mały plecak ( to mieliśmy)
  2. Czapka, rękawiczki ( których nie mieliśmy)
  3. Wodoodporny ochraniacz na aparat fotograficzny (był konieczny przy wodospadach)
  4. Dobra, foliowana mapa ( to akurat moja obsesja, bo nie lubię map w smartfonie – zawodzą i nie mają „duszy”)
  5. Termos – oj wspaniała, ciepła herbatka smakowała wyśmienicie
  6. Karta kredytowa

Karta kredytowa powinna być w zasadzie na pierwszym miejscu. Nie mieliśmy ze sobą żadnych, podkreślam żadnych pieniędzy. I słusznie, bo kompletnie nigdzie nie były potrzebne. Wszędzie i za wszystko można zapłacić kartą kredytową. Nawet na najdalszym odludziu. Pierwszy raz zdarzył nam się taki urlop bezgotówkowy!

Nie ma natomiast sensu ciągnąć ze sobą książkowego przewodnika, bo Islandia jest doskonale przygotowana do wizyt turystów. W każdym miejscu można otrzymać darmowe mapki, mini-przewodniki i po prostu dobre, konkretne rady.  Nie widzę też sensu brania „ tony”  jedzenia jak radzą niektórzy „bywalcy”. Oczywiście ceny są wyższe niż w Polsce, ale zakupy na miejscu na tygodniowy pobyt na pewno was nie zrujnują.  

TRASA WYPRAWY

18 czerwca o  godzinie 1 w nocy wylądowaliśmy w Keflaviku. Było widno, szczyty gór oświetlało słońce, które zanim zaszło, już zaczęło wschodzić. Odebraliśmy samochód ( młody człowiek w wypożyczalni, mimo nocnej pory był przemiły i cierpliwy, a kawa smaczna) ruszyliśmy na pierwszy nocleg. Miejsce okazało się wspaniałe. Za oknem wciąż było widno, powinniśmy paść do łóżek, ale podekscytowanie nie pozwalało nam szybko zasnąć.  Rankiem rozpoczęliśmy naszą wyprawę już na dobre. Przed nami było 7 dni wędrówki.  Plan był napięty, ale zrealizowaliśmy go z nawiązką.

To, co zobaczyliśmy przeszło nasze oczekiwania. Potęga i piękno natury onieśmielało i zachwycało nas jednocześnie. Pogoda nam sprzyjała, było słonecznie i  wyjątkowo ciepło jak na Islandię. Każdego dnia pokonywaliśmy kilkaset kilometrów, ale wcale nie czuliśmy zmęczenia. Nagromadzenie atrakcji powodowało, że kilometry umykały niepostrzeżenie, żaden dzień nie był podobny do poprzedniego, widoki zapierały dech w piersiach. Przede wszystkim przestrzenie, dzikie, piękne, jeszcze nie zadeptane. Na południu królują wodospady, lodowce, strumienie, zielone zbocza gór, są i lasy. Okolice Vik i Myrdal to czarne plaże i pola sandrowe. Bazaltowe słupy, stanowią niesamowite tło dla mojego ulubionego wodospadu Svartifoss w Parku Narodowym Skaftafell. Spacer do wodospadu wśród  zieleni i ptaków był wspaniały, ale ja wciąż czekałam, czekałam na to, co miało być najlepsze w tym dniu. Ogromny lodowiec Vatnajokull z laguną Jokulsarlon, plaża pełna brył lodu, cud natury, na spotkanie z którym przygotowywałam się od kilku miesięcy.

Marzenie

Ja dodatkowo spełniłam jedno z listy swoich marzeń. Rejs amfibią między górami lodowcowymi na jeziorze Jokulsarlon, u stóp lodowca Vatnajokull. To jedno z tych przeżyć, na które warto czekać.

Ten dzień to wyprawa na Księżyc. Rejon wciąż czynnego wulkanu Krafla i pole geotermalne Hverir na północy wyspy, to dla mnie, geografa i miłośnika wulkanów, istny raj. Ostatni wybuch wulkanu Krafla był w 1984 roku. Ziemia jest wciąż gorąca, potężne pola lawy dymią, wulkan nie powiedział jeszcze swojego ostatniego słowa. Ja w tym surowym krajobrazie widzę swoiste piękno. Piękno i moc natury. Niedoścignione. Bo czy człowiek potrafi utrzymać lód nad bulgoczącym kotłem?

 

 

To, co łączy te dwa światy to wodospady. Ogromne, wspaniałe, nieujarzmione. I pola kwitnących łubinów. Niebieskie dywany na tle lodu wyglądały naprawdę obłędnie. Zawsze twierdzę, ze nie ma artysty większego od natury. Żadna sztuka, żadne ludzkie dzieło nie poruszyło mnie bardziej niż przyroda.

 

 

 

No i to, co zostawiliśmy na koniec. A właściwie w ostatniej chwili dopisaliśmy do naszego planu. Fiordy Zachodnie. Zasługują na oddzielną wyprawę. My spędziliśmy na nich tylko jeden dzień ( i noc). Po naszej niezwykle aktywnej eskapadzie, wspaniała, dzika natura tego miejsca wyciszyła nas. Padający deszcz i mgła nawet nas nie zasmuciły, bo dodały temu miejscu swoistego uroku i tajemniczości. To tu, w fiordach   z wielką radością i uniesieniem oglądaliśmy wspaniały spektakl, w wykonaniu dużej rodziny fok. Właśnie wtedy, kiedy już robiło się  trochę smutno, że  nie udało nam się zobaczyć  tych pięknych zwierząt wcześniej. Surowe, niezwykłe Fiordy Zachodnie były wspaniałym pożegnaniem z Islandią.

 

 

PODSUMOWANIE

Uważam, że Islandia jest warta polecenia wszystkim, którzy lubią aktywny wypoczynek. Oczywiście każdy dopasuje plan do własnych potrzeb i możliwości.  Za najważniejsze uważam dobre przygotowanie. Powtarzam, to nie jest zwykła, łatwa wycieczka. Na Islandii wiele was może zaskoczyć.
Samemu czy z biurem podróży? Dla nas wybór był jednoznaczny. Zawsze organizujemy wszystko sami. Dotarliśmy w wiele miejsc, których nie mieli byśmy szans poznać na wycieczce z żadnego biura. Poruszaliśmy się własnym szlakiem, własnym tempem, według własnego planu. Dodam, że przy samodzielnej organizacji, wycieczka ta kosztowała nas dokładnie połowę tego, co  musielibyśmy zapłacić za wyjazd z biurem podróży. 

 

No i jeszcze jedno: pośpieszcie się! Pospieszcie się, zanim wzorem wielu innych, wspaniałych miejsc, Islandia się odmieni. Za sprawą natury, bo wulkan już „mruczy”, lodowiec  topnieje w zastraszającym tempie, ale również za sprawą człowieka. Nasilenie ruchu turystycznego jest realnym zagrożeniem dla pięknej przyrody. A wtedy waszych oczu nie ucieszą już baraszkujące foki, serce nie przyspieszy na widok pięknych, szczęśliwych koni. Ja zdążyłam to przeżyć i wam wszystkim z całego serca tego życzę.