Nigdy nic nie napisałam o Grecji. Dziwne? Może troszkę, szczególnie w świetle faktu, że jest to ulubiony kierunek naszych podróży, że jeździmy tam nawet kilka razy w roku, że mamy tam rodzinę i wielu przyjaciół. Dla mnie jednak to jest bardzo trudny temat. Grecja to dla nas ogrom piękna, ogrom wrażeń i jednocześnie oaza spokoju. To morze, które kochamy i góry, które nas zachwycają. To kolory, zapachy, smaki. To tradycja i historia. To wspaniali ludzie, otwarci, gościnni, serdeczni, przynajmniej my takich spotykamy. Jak to opisać? Jak przekazać te wrażenia, ten zachwyt, tą utratę tchu? Widziałam wiele pięknych i niesamowitych miejsc. Ale taka prawdziwa szczęśliwość ogarnia mnie tylko w Grecji. Od początku. Od pierwszego z nią spotkania upalnego lata 1986 roku.
W tym roku nie zaplanowaliśmy wyjazdu do Grecji. Wybraliśmy całkiem odmienny kierunek. Przygotowaliśmy wspaniałą wyprawę na daleką północ. W życie ludzkości wkradł się jednak wirus i skutecznie pokrzyżował nasze plany. I może dlatego , trochę z żalu, trochę z poczucia zdrady ciut o tej Grecji napisałam. Nie oczekujecie przewodnika, opowiem wam troszkę o „naszej” Grecji. Mam nadzieję, że wystarczy, aby nas zrozumieć.
Prawda jest taka, że kiedy jestem w Grecji nie tęsknię za Polską.
Kiedy jestem w Polsce wciąż tęsknię za Grecją.
Włóczyliśmy się po wielu greckich wyspach, po Peloponezie, po Atenach. Naszym podróżom do Epiru towarzyszy jednak zawsze największe podniecenie. Entuzjazm, drżenie serc, niecierpliwość, aby przerwać już tą tęsknotę, to oddalenie. Aby spotkanie już się stało, już nami owładnęło. Bo ten kierunek jest wyjątkowy. Tam czeka na nas nie tylko Grecja, tam czeka na nas Rodzina. A pamiętnego czerwca 2019 roku, kiedy my rankiem pruliśmy autostradą z Salonik, na małym lotnisku w Joaninie wylądował bardzo ważny samolot. Ważny, bo przywiózł bardzo ważnych dla nas ludzi, naszych wspaniałych przyjaciół z drugiego kontynentu. To, że udało nam się zaplanować i zrealizować takie spotkanie było niesamowitą przygodą. Przygoda mogła się stać dzięki wspaniałej Rodzinie i wielu znajomym i nieznajomym z krainy Epir.
I tak 3 strony świata, 3 kultury, 3 rodziny spotkały się na greckiej ziemi i urządziły sobie taki wyjątkowy:
Festiwal Trzech Kultur – Joanina 2019
„Są ludzie, z którymi relacje się nie zepsują. Nie ważne ile czasu się nie widzicie, ile czasu nie rozmawiacie. Zajmują pewne miejsce w sercu i nic tego nie zepsuje”
OSOBY:
BEATA– nasza kuzynka, dla Wojtka „siostra” właściwie.
Polka z urodzenia i z ducha, od ponad 20 lat Greczynka z wyboru i z miłości, mieszkająca w greckim mieście Joanina. Wulkan energii, miłości i dobroci.
Jej grecka rodzina to mąż Wangelis, niezwykle ciepły i dowcipny Grek , ale mówiący świetnie i dowcipkujący po polsku.
Dwie córki studentki, Wiktoria I Ermina, tancerka i sportsmenka, wspaniałe dziewczyny, miłośniczki Polski, mówiące i często myślące jak prawdziwe Polki.
No i cała gromada greckiej rodziny, ludzie tak cudowni i gościnni, że tęsknimy za nimi już w momencie, kiedy odjeżdżamy z Joaniny.
NURIT I TZVIKA, nasi przyjaciele, przylecieli z Izraela samolotem.
Niesłychaną historię naszej znajomości już opisywałam. Nie spotykamy się często, ale zawsze są to spotkania niesamowite.
Chcieli zobaczyć Grecję naszymi oczami.
Gdzie otóż mogliśmy ich zaprosić jeśli nie do naszych najbliższych, w miejsce gdzie doświadczyć mogli greckiej gościnności.
Poznać i pokochać Grecję nie z widokówek i folderów, ale ze spotkań z ludźmi, którzy są otwarci, prawdziwi i mają do zaoferowania tyle przyjaźni i miłości.
MY, wariaci, zawsze gotowi na 22 godzinną podróż przez pół Europy, samochodem pełnym niespodzianek i polskich smakołyków .
Tym razem w szerszym składzie bo razem z naszą Agnieszką i jej przyjaciółką Olą.
Pruliśmy jak na skrzydłach, pokonując dzielnie 2 tysiące kilometrów jakie dzielą Łódź od Joaniny.
Nie straszne nam były nudne autostrady i zatłoczone granice. Ta podróż nigdy nam się nie dłuży.
Wyruszamy popołudniem, aby na drugi dzień obiad zjeść już w Joaninie!
MIEJSCE – wspaniałe miasto Joanina i kilka innych miejsc w górzystej krainie EPIR w północno zachodniej części Grecji.
SPOTKANIE
Uściski, okrzyki, ogromna radość. Uwielbiam te chwile uniesienia, kiedy każdy gada w swoim języku, a wszyscy się doskonale rozumieją. Słowa są tu bowiem bez znaczenia, nasze serca doskonale rozpoznają wszystko, co chcemy w takim momencie powiedzieć. Nie ważne czy po polsku, po grecku, hebrajsku czy angielsku. Wspaniały wybuch niekontrolowanych emocji, zanim nastąpi uspokojenie, zanim zbierzemy myśli i zaczniemy składać poprawnie zdania powitania. Wszyscy znamy angielski, ale nie wszyscy go często używamy. Do tego to podekscytowanie, tyle do przekazania. Przez te wszystkie dni, nasze rozmowy obfitowały więc w wiele śmiesznych, polsko-greckich przerywników i skrótów. Do historii przejdzie sławetne pouczenie Wangelisa na jednej z górskich wędrówek – „siusiu robimy in przyrod”.
WIECZÓR GRECKI
Tak nazywamy tradycyjne spotkania w ogrodzie u Ruli, siostry Wangelisa. Na pieczyste przybywa cała rodzina, czasem również znajomi, bywa, że wpadną sąsiedzi. Długachny stół, który ciągnie się wzdłuż całego trawnika zapełnia się w oka mgnieniu tak wspaniałym jadłem, że ślinka sama cieknie. Rula zawsze zadba, aby było wszystko, co uwielbiamy. Kilka rodzajów pity w tym moja ulubiona ze szpinakiem, mięska, przystawki no i desery. Kiedy stawiali przede mną talerzyk z własnoręcznie robionymi glika koutaliou czyli owocami w słodkim syropie, przeżywałam istne katusze. Bo wiecie cukrzyca, oponka, no i ten tego nie wypada. Piszę w czasie przeszłym bo od pewnego czasu szczerze mówiąc zwisa mi już ta etykieta i ograniczenia. W końcu nie na co dzień mamy takie pyszności. Najadam się więc na zapas nie mówiąc już o tych słoikach na wynos.
Bywa, że wieczory urozmaicane są tańcami greckimi, w których z naszej strony udział bierze w sumie tylko Wojtek, ale teraz i ja ćwiczę sumiennie i robię już pewne postępy.
I tak dzięki sobie wzajemnie, my stajemy się bardziej greccy, a oni bardziej polscy.
Pewnego roku mieliśmy zaszczyt i ogromną przyjemność goszczenia na greckim weselu Anthie, córki Ruli. Było to niesamowite przeżycie uczestniczyć w tradycyjnej, rodzinnej imprezie. Żeby było jasne – kilkudniowej! Ale to już całkiem inna opowieść…
BABCIA
Babcia Ermioni to oddzielny rozdział. Ta wspaniała, ciepła, pełna życia osoba kilka lat temu została doświadczona okrutnie przez los. Choroba pozbawiła ją nogi, ale nie pozbawiła ani za grosz energii i chęci do życia. Odszedł już Dziadek Kostas, odeszła siostra Nija, z którą obie się wspierały. Babcia może czuje się ciut bardziej samotna, ale cały czas jest niezmiennie otwarta na ludzi. Odkąd pojawiliśmy się w jej życiu w 2002 roku, zawsze przyjmuje nas z taką samą radością, ciekawością, serdecznością. Dba o nas i przygotowuje greckie smakołyki, za którymi przepadamy. Nigdzie nie ma takiej pity jak u babci. No i zwierzę. Zwierzę jest niesamowite . Kruchutkie mięso pieczone w warzywach wprost rozpływa się w ustach. Bo zwierzę to wspaniała, przyrządzona przez babcię jagnięcina.
U babci jest ogród pełen winorośli, która jak łatwo się domyśleć, na jesieni jakimś cudem zamienia się w beczki wina. Co prawda teraz musi dbać o nią Vangelis, ale babcia zawsze dowodzi pracami ogrodowymi ….z balkonu. Z balkonu, z którego jest niesamowity widok. Za babcią i za tym widokiem właśnie, tęsknimy po powrocie do domu. To, czego najbardziej żałujemy to niemożność długiej, szczerej rozmowy, choć dziewczyny spisują się wspaniale w roli tłumaczy. Kiedy żył dziadek, na balkonie toczyły się bardzo poważne rozmowy, nawet o polityce. Tyle byśmy chcieli powiedzieć, za tyle podziękować, nad tyloma rzeczami się zachwycić. A tu tylko kala i kala, no czasem poli kala. Mamy jednak nadzieję, że babcia doskonale widzi po naszych minach jak wielką radością są dla nas spotkania z nią.
WYCIECZKI
Odbyliśmy mnóstwo krótszych i dłuższych wycieczek po okolicy. Większość miejsc my z Wojtkiem już znamy, ale w takim towarzystwie wszystko miało inny wymiar. Z radością pokażę wam kilka migawek z naszych wędrówek. Wszystkie wyjazdy były perfekcyjnie przygotowane przez naszą grecką rodzinkę. Jako że my, jak łatwo się domyśleć, unosiliśmy się na skrzydłach euforii, Beata była naszym dobrym duchem. Pilnowała planu, pamiętała o wodzie i przegryzce. Kiedy my zwlekaliśmy się rano z łóżek , ona już krzątała się w kuchni, w mieszkaniu unosił się zapach dopiekanej pity, którą zabieraliśmy w drogę. Zagadką pozostanie, skąd Beata brała siły i tyle energii aby po całych dniach wycieczek raczyć nas codziennie greckimi obiadami. Ale ona taka właśnie jest! A może to ten klimat?
METEORY
Zaczęliśmy od osławionych Meteorów. Meteory to masyw skalny w okolicach Kalambaki, w środkowej Grecji. Dominujące tu piaskowce i zlepieńce przyjęły fantastyczne kształty, tworząc również jaskinie, które były zamieszkiwane przez mnichów już od X wieku. Z czasem na pojedynczych skałach powstały 24 prawosławne klasztory (monastyry). Do dziś w dobrym stanie zachowało się tylko 6 klasztorów, część z nich udostępniona jest do zwiedzania. W tym celu wybudowano liczne pomosty i schody ułatwiające turystom dotarcie na szczyt. Nurit i Tzvika byli tu po raz pierwszy więc oczywiście wszystko przyjmowali z wielką emocją. My chyba już 5 raz, a Beata z rodziną strach pomyśleć. Wszyscy jednak bawiliśmy się doskonale, a wspaniałe Meteory niezmiennie nas zachwyciły. We znaki dał nam się jednak upał. Ale w sumie poli kala.
ZAGORIA
Zagoria z urzekającym Papingo i wąwozem Vikos to po Meteorach pikuś. Wszędzie panował miły wysokogórski chłodek, a nawet mieliśmy chwilowy deszcz. Nie odstraszyło to jednak Erminy od zażycia kąpieli w lodowatej wodzie Papingo-Kolimpithres
Zagorohoria niewątpliwie skradły nasze serca. Kamienne wioski i słynne kamienne mosty doskonale wpisują się w krajobraz dzikich gór. Odwiedzona przez nas wioska Papingo ma świetne zaplecze noclegowe i klimatyczne tawerny. To doskonała baza do zwiedzania gór Pindos i sławnego wąwozu Vicos największego kanionu w Grecji , a jak twierdzą niektórzy również w Europie. Niesamowite krajobrazy na długo zapadają w pamięć.
METSOVO
Miasto zachwyca kamienno-drewnianą architekturą. W tym stylu budowane są również wszystkie nowe domy. My czasem mówimy o Metsovie – greckie Zakopane, ale to jednak duże nadużycie. Metsovo, przynajmniej dla mnie, jest bardziej zielone, czystsze, kameralne po prostu ładniejsze i bardziej klimatyczne. W sklepach oprócz pamiątkarskiej tandety ( to łączy je z Zakopanem) znajdziemy lokalne sery i wina, produkowane w miejscowej rodzinnej winnicy Katogi Averoff Winery ( do zwiedzenia – warto). Dla miłośników gór są tu wspaniałe miejsca do pieszych wędrówek, dla miłośników narciarstwa – miejsca do szusowania. Odwiedzamy Metsovo przy okazji każdej wizyty, od pierwszego razu, od pierwszego zapoznania z Basią.
Basia – krakowianka jedna, nie ma chłopca z drewna, tylko wspaniałego męża Janisa, Greka z krwi i kości i dwie piękne córki. Jej rodzina doskonale jest znana w całym Metsovie. Basia nie tylko udzieli wam noclegu w swoim rodzinnym, przytulnym Hotelu Bitounis, ale również opowie, oprowadzi, pomoże. Ta dziewczyna jest bowiem prawdziwą kopalnią wiedzy o regionie i całej Grecji. Do tego kocha ludzi, naturę i kocha pomagać. Od lat zdobywa medale uczestnicząc w biegach pod sztandarami Koliber Team (Stowarzyszenie na rzecz Dzieci z Chorobą Nowotworową). Pomaganie przez bieganie – to idea, którą Basia propaguje w Grecji, przynosząc dumę Polsce, choć nie robi tego dla rozgłosu. Basia jest też wspaniałym fotografem. Uwielbiam jej zdjęcia, ma to oko jak się mówi i dostrzega niewidoczne. Wspaniała osoba. Nie dziwicie się więc chyba, że cenimy sobie bardzo znajomość z Basią i uwielbiamy spotkania z nią i jej rodziną.
PARGA
Parga to nasza „perełka” Morza Jońskiego. Nad miastem górują ruiny weneckiej twierdzy położone na wzgórzu, z którego rozciąga się wspaniały widok na miasteczko z portem, piękną plażę Valtos, pobliskie wyspy Paxos i Antipaxos. Twierdza to pamiątka po bogatej przeszłości miasta, które z racji swojego położenia stanowiło smakowity kąsek i przez wieki było pod panowaniem Wenecjan, Turków i Brytyjczyków.
Pogoda była upalna, woda w morzu cieplutka i wielką radość sprawiała nam kąpiel i popłynięcie wpław na pobliską wysepkę. Jednak największe szczęście to pobuszowanie w labiryncie uliczek, wśród sklepików, cukierni i tawern z pięknie położonymi tarasami. Gwar, kolory, zapachy i smaki – wszystko co uwielbiamy. Po wspinaczce na wzgórze i popisach pływackich, obowiązkowo pita-gyros w uroczej, lokalnej tawernie. Agnieszka z Olą zostały w Pardze na kilka dni, a my wróciliśmy do Joaniny po nowe przygody.
W drodze powrotnej krótki relaks nad rzeką Acheron, wiązaną z tą, która jest opisana w greckiej mitologii, jako jedna z pięciu rzek Hadesu. Wspaniałe miejsce dla lubiących odpoczynek w otoczeniu dzikiej przyrody. Można brodzić w krystalicznie czystej wodzie rzeki, spłynąć pontonem, jeździć konno, lub tak jak my po prostu odpocząć w cieniu . Oczywiście kawa frappe obowiązkowa!
JOANINA
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Joaninę od razu zakochałam się w tym mieście. Polscy turyści najczęściej przelatują przez nią biegiem w drodze pomiędzy promem w Igumenitsy a Salonikami, lub pędząc dalej do Aten. Słyszeliśmy opinie, że tam właściwie nic nie ma. No Cyklady to to nie są. To nie Grecja z widokówek. Kilkusetletnie panowanie tureckie pozostawiło wiele śladów i nadało miastu swoisty charakter. Trudno nie zauważyć górującego nad miastem minaretu. Wewnątrz potężnych murów do dziś stoi meczet, przed nim znajduje się grób wielkiego tureckiego władcy Ali Paszy. Jest tam również małe, ale oryginalne Muzeum Bizantyjskie. Z murów twierdzy rozpościera się wspaniały widok na miasto i jezioro. Joanina rozciąga się bowiem nad wielkim jeziorem Pamvotida, na środku którego leży mała wyspa ( wycieczka obowiązkowa) słynąca między innymi z tego, że tam właśnie został uwięziony i stracony Ali Pasza. Miasto i twierdza wyglądają z wyspy imponująco. Ja najbardziej jednak lubię wieczory w Joaninie. Latem miasto tętni życiem do świtu. Twierdza jest pięknie oświetlona. Niezliczone knajpki są pełne i głośne, niektóre mają naprawdę oryginalny wystrój. W starej części miasta zaliczamy liczne sklepy z pamiątkami i warsztaty, w których oferowana biżuteria i przedmioty użytkowe mają wyraźnie odciśnięty turecki styl. Jednym to się podoba, innym nie, ale ja, kiedy nie myślę o tym, że pewnie wiele z tych „oryginalnych” cudeniek jest po prostu „made in China”, zwyczajnie uwielbiam te sklepiki. Uwielbiam wieczorne spacery nad jeziorem i „najlepszą miejscówkę w mieście” ( to powiedzenie zapożyczam od Tomka, mam nadzieję, że mi wybaczy) czyli knajpę Koukouvagia z niesamowitym widokiem na jezioro, miasto i zachód słońca.
Nigdy nie odmawiamy sobie również wizyty w naszym ulubionym sklepie pachnącym kawą i migdałami.
W tym roku trafiliśmy też na świetną imprezę – Międzynarodowy Festiwal Folklorystyczny. Mieliśmy szansę nie tylko dobrze się zabawić, ale również dopingować grupę taneczną z Polski.
No i w Joaninie jest JUMBO ale nie będę rozwijać tego tematu.
Oczywiście w okolicy jest niezliczona ilość ciekawych, fascynujących wręcz miejsc. Wszystkie na jednodniowe wycieczki. W czasie jednej z wizyt najechaliśmy również pobliską Albanię ( granica z Albanią jest niecałą godzinę drogi od Joaniny). Popłynęliśmy też na zielone Korfu. Pojechaliśmy na Lefkadę i stamtąd na urzekającą Kefalonię. A do tego dni plażowe w Prewezie, regionalny jarmark w Syvota, trochę starożytnej kultury w Dodoni, monastyry w Tzoumerka. Nam trafił się jeszcze wspaniały wieczór u dwóch niesamowitych rodzin czesko-greckich, przyjaciół Beaty.
Mam na prawdę ogromny niedosyt tej opowieści. Za późno się za nią zabrałam. Teraz, kiedy nasze życie jest tak mocno nasycone greckimi wrażeniami nie potrafię już opowiedzieć wszystkiego. Dziewczyny może będą miały żal, że za mało, Basia zaraz wyłapie wszystkie nieścisłości. Każda nasza wizyta w Joaninie to kilka opowieści. Nasze pierwsze spotkanie po wielu latach rozłąki, wielkie greckie wesele, wspaniała Wielkanoc z pieczeniem barana (hihihi), urodzinowa niespodzianka dla Beaty, i wreszcie ten „festiwal trzech kultur”. Tyle wycieczek, knajpek, tyle wieczorów i wspaniałych rozmów na balkonie, cudowne wyprawy nad morze. No i najlepsze na świecie arbuzy, baklawa i nasz przebój pita gyros – u Wlachos oczywiście. Sorry, nie wspominam o chałwie, bo jednak wolę tą z Izraela :). Zawsze dużo radości, gadania, śmiechu. Dziękujemy Wam , Kochane Tasioulasy za to, że wasze ciepło, gościnność niezmiennie, od lat gnają nas te 2 tysiące kilometrów.
Dziś popełniłam tą krótką opowieść w nadziei, że nasi znajomi nie będą już pytać: a Wy znowu do Grecji?? Może teraz zrozumieją dlaczego znowu i znowu i znowu.
Ciekawe opisy i wrażenia z krainy Epir i całej Grecji znajdziecie na bardzo interesującym profilu niezwykłego człowieka, Tomka Kozłowskiego, prawdziwej greckiej encyklopedii https://www.facebook.com/greckimidrogami/
czerwiec 2020