TOSKANIA
Toskania z Agnieszką to nie może być normalna wycieczka
Zagubione wioski, kamieniołomy marmuru nocą, diabelskie moce, wystawy kwiatów, nawet wieża była krzywa!
Włoskie wycieczki z Agnieszką są fajne, bo jesteśmy zwolnieni z obowiązku pytania, kupowania, proszenia, zamawiania. Jak wiadomo bowiem, Włosi zdecydowanie chętniej porozumiewają się w języku włoskim niż angielskim. Tak więc my zaczynamy śpiewnym buongiorno, po czym pozostajemy w rozkosznym uśmiechu, a Agnieszka załatwia sprawę. Do Toskanii wyruszyliśmy w kwietniu 2018 w ramach imieninowych prezentów co dla niektórych. Mnie nie trafia się nic takiego w moje imieniny, bo przypadają w sierpniu, a wtedy wiadomo: szczyt sezonu, tłok, zawsze jest powód, żeby nigdzie się nie ruszyć. Toskania jest rozległa, my mieliśmy tylko wydłuuuuużony weekend, wybraliśmy więc rejon Pisy i Florencji, oraz na deser Cinque Terre.
Każdy wyjazd to przygoda. Przygoda musi być. A jaka przygoda może spotkać nas we Florencji?
Nie umniejszając piękna ani znaczenia Florencji – stolicy włoskiego renesansu bądź co bądź. W końcu spędziliśmy w niej cały dzień, starając się, często bez powodzenia, dojrzeć te dzieła renesansu między tysiącami głów, które akurat w tym samym dniu słonecznego, kwietniowego weekendu postanowiły to samo. Trudno jednak chłonąć atmosferę starego miasta przesuwając się w szpalerze wielojęzycznego tłumu, bez nadziei wejścia do najważniejszych miejsc, gdyż bilety wyprzedane są od miesiąca. Oczywiście, można je było kupić je wcześniej w Internecie, ale jak mogliśmy je kupić, skoro decyzja o wyjeździe zapadła przedwczoraj? Trudno, Florencja widać ma swoje prawa i sztuka wymaga czasu, planowania i skupienia. Dlatego ja wybieram naturę bez biletów.
W Pisie powygłupialiśmy się na Łące Cudów, zjedliśmy wreszcie bez ograniczeń wspaniałe włoskie lody i pobuszowaliśmy po starych, klimatycznych uliczkach.
Lukka była najpiękniejsza. Bez tłoku, hałasu, kolejek, za to w słońcu, wśród kwiatów, klimatycznie i romantycznie. W uroczej włoskiej knajpce nikt się nie spieszył, kawa smakowała wybornie, ciasto rozpływało się w ustach. Och, dolce farniente! Dla takich klimatów wracamy do Italii!
Przygoda
Agnieszka przygotowała dla nas poszukiwanie opuszczonej wioski i diabelskiego mostu. Brzmiało super i nie mogliśmy się doczekać.
Diabelski most w Borgo a Mozzano jest niesamowity. Sama konstrukcja Ponte del Diavolo już budzi podziw, a do tego jaka piękna okolica! Muszę przyznać, ze to miejsce, owiane legendą, obudziło we mnie jakieś dziwne moce…
Niecałe 3 km dalej kolejny most Ponte delle Catene. Bardzo efektowny i oryginalny most z pierwszej połowy XiX wieku, dostępny jest tylko dla pieszych i rowerów.
Wioska Isola Santa, o której pierwsze wzmianki pochodzą z XIII wieku, też wydawała się nierzeczywista. Cieszę się, że „odnaleźliśmy” ją teraz, bo za kilka lat, rozpoczęte prace remontowe zrobią z niej pewnie kolorową atrakcję turystyczną . Teraz jest jeszcze cicha, pusta, kamienna, stopiona z otaczającą ją przyrodą. W wiosce jest jeden czynny hotelik i restauracja, ale udawaliśmy, że ich nie widzimy, zresztą i tak były zamknięte. Zasiedzieliśmy się w tym cichym zakątku nad jeziorem i myśleliśmy o tym, jak kiedyś dawniej toczyło się tu życie.
W dalszą podróż wyruszyliśmy dopiero późnym popołudniem, ale dzięki temu kamieniołomy marmuru oglądaliśmy w niesamowitej, wieczornej scenerii. Ale gdzie tu przygoda? Była i przygoda. Noc zastała nas w górach. Mieliśmy obmyślony skrót. Zbliżaliśmy się do przełęczy, z której tylko myk i z górki prosto na ciepłą kolację do Gianniego w La Spezia. No ale myk nam nie wyszedł. Lawina kamieni zasypała przejazd. Powrót i objechanie masywu zajęło nam sporo czasu i niestety Gianni już na nas nie czekał. Pocieszał nas jednak telefonicznie, bo nastroje mieliśmy z lekka minorowe, ja szczególnie, bo przygoda przygodą, ale noc na szczytach, gdzie żywego ducha nie uświadczysz to nie jest mój wymarzony sposób na spędzenie czasu w Toskanii. Choć przyznaję, fajnie było!
Na szczęście piękna pogoda i niezwykłe uroki Cinque Terre, gdzie spędziliśmy następny dzień, wynagrodziły nam tą pechową noc. Pięć cudownych miasteczek położonych na riwierze liguryjskiej skradło nasze serca. Do miasteczek najlepiej dotrzeć kolejką, łodzią lub pieszo niezwykle malowniczym szlakiem. Jak łatwo się domyślić, my jechaliśmy kolejką, płynęliśmy łodzią i część drogi pokonaliśmy pieszo 🙂 Dobrze, że nie wybraliśmy się w szczycie sezonu, bo zapewne tłumy turystów odebrałyby nam przyjemność podziwiania niesamowitych widoków i przesłoniły niepowtarzalny zachód słońca w Riomaggiore.