Mówiąc szczerze, knajpy mnie nudzą…

Zdecydowanie bardziej odpowiada mi impreza w naszym ogrodzie. Zawsze jest co pojeść, poza tym przychodzi sporo gości i jest z tym sporo zabawy. Ludzie siedzą przy stole i gadają, gadają, a my mamy w tej sytuacji o wiele więcej swobody. Można na przykład całkiem niezauważalnie ściągnąć z grilla wspaniale doprawiony kawałek mięska. Nasze kurczaki nie są na co dzień tak doprawione, niestety. Wczoraj młodemu udało się zwędzić kawałek kaszanki jeszcze przed położeniem na grilla. Była super i całkiem zimna więc nie poparzyliśmy sobie języków. No i goście przeważnie nie zjadają wszystkiego do końca i wtedy możemy liczyć na smakowite resztki. A goście to w ogóle odrębny temat. Oczywiście są tacy, których uwielbiamy i natychmiast im to okazujemy, głównie wycierając brody w ich odświętne stroje. Koniecznie też staramy się uwolnić ich od tych beznadziejnych zapachów wód kolońskich, zostawiając przy okazji kępki futerka na spódnicach i spodenkach. Ale na przykład taka ciocia Marzenka… Ciocia Marzenka, choć przychodzi do nas tyle lat, ciągle nas się boi, ba, ona się boi wszystkich piesków. Do tego myli ciągle nasze imiona i nas strofuje. A to za blisko podchodzimy, a to sikamy na kwiatki, a to brudzimy w trakcie jedzenia. Ciekawe jak ona by jadła zupę bez użycia rąk! Wczoraj, kiedy pojawiła się przy naszej furtce postanowiliśmy dać jej nauczkę. Wystarczyła chwila i daliśmy pokaz małych zapasów z warczeniem. Najpierw ja siedziałem na Gustawie, potem Gustaw wskoczył na mnie, do tego sporo hałasu i ciocia „sztywna”. Trochę mi głupio bo ucierpiały Majki kwiatki w ogrodzie, połamały się nawet młode krzaczki, ale efekt był imponujący. Potem dla odmiany odegraliśmy spektakl pod tytułem „Dwa zgodne aniołki”, tak wiecie, żeby nie przesadzić, bo jak byśmy wkurzyli Wojtka za bardzo, to pewnie nasz wieczór skończyłby się na werandzie i próżno by liczyć na smakołyki. Opłacało się, bo po imprezie dostaliśmy do misek po dwie kaszanki.

Impreza