Och, wczoraj miałem bardzo pracowitą sobotę.
Na spacerze spotkaliśmy wujka Rysia i to by było fajne, ale on prowadził na długachnej smyczy elegancką, czarną dziewczynę i to ona dostarczyła mi wrażeń na cały sobotni dzień.
Dziewczyna owszem była niczego sobie, taka „Mała Czarna” można by powiedzieć. Po powitaniu i zapoznaniu poszliśmy na wspólny spacer, ale potem okazało się, że Czarna i wujo mają spędzić u nas cały dzień!
Niestety jak wiadomo jestem bardzo ufny i nie zadbałem od razu o parę rzeczy a mianowicie: nie schowałem swojego kocyka, nie schowałem wszystkich zabawek, nie zjadłem zawczasu suchych groszków, chociaż nie, groszków to mi akurat nie żal, bo leżały w misce od tygodnia i były już mocno zwietrzałe.
Mała Czarna zadomowiła się znakomicie, natychmiast odnalazła w ogrodzie wszystkie moje zabawki, zjadła te stare, zwietrzałe groszki, zajęła mój kocyk w kuchni i zaczęła kokietować Majkę powłóczystym spojrzeniem w celu…. Wiadomo w jakim celu, bo zapach gotowanych kurczaków rozpływał się po całym domu.
Ogólnie było fajnie, pobiegaliśmy po ogrodzie, dostaliśmy od Majki smakołyki, Czarna razem ze mną pogoniła kurdupla Rockiego z sąsiedztwa, obszczekaliśmy rudego kota, bo spacerował zdecydowanie za blisko mojego płotu.
Po obiadku ucięliśmy sobie małą drzemkę, oczywiście z zachowaniem wszystkich reguł. Oddałem Czarnej swoje miejsce na słoneczku, pod garażem, a sam zdrzemnąłem się na kostce pod hortensją.
Kiedy na koniec tego męczącego dnia nasi goście zaczęli się zbierać, wybiegłem radosny, aby ich pożegnać. I wtedy co? Ta mała, czarna potwora – celowo piszę z małej litery – boleśnie mnie ugryzła w bok. Takie podziękowanie! A ojciec ostrzegał mnie, żeby uważać, bo dziewczyny bywają wredne. Dałem się nabrać! Trochę mi głupio.