Pokazałem wam tą fajną historyjkę, bo to dokładnie to co chcę powiedzieć za każdym razem, kiedy Wojtek zabiera mnie do piekarni. Do piekarni chodzimy właściwie codziennie i wszystkie Panie mnie tam znają. Głównie oczywiście z tego powodu, że to ja jestem ten drugi czarny od tego pierwszego, który codziennie dawał pod piekarnią popis nieziemskiego wycia i zawodzenia, tak długo dopóki Wojtek nie pojawił się z powrotem w wielkich szklanych drzwiach. Pomińmy jednak ten szczegół milczeniem, bo wszyscy doskonale wiemy, że to mój ojciec Maximus był mistrzem wycia, ale łatka wyjca się do mnie przykleiła choć  jestem sam już prawie 2 lata. Nie muszę wam mówić, że widoki z wnętrza tego sklepu są prawie tak niebiańskie jak zapachy. I co z tego, jeśli zawsze kończę swój spacer tak samo, przywiązany do metalowej poręczy koło schodków. Na szczęście jestem na tyle duży, że dosięgam do okna i mogę chociaż popatrzeć na te wszystkie pączusie, babeczki, rogaliki i moje ulubione W-Zetki. To strasznie niesprawiedliwe! A przecież ja umiałbym się zachować!. Wiem, że pączuś zjada się „ na raz” żeby nie nakruszyć na podłogę. Rogalików bym nie brał bo są z nadzieniem, którego nie lubię i wypluwam, ale w gościach to nie wypada. W-Zetki za to je się powoli delektując się smakiem. Ja mam taki system – najpierw zjadam kremową różyczkę z wierzchu, potem naciskam lekko nosem całe ciastko i wtedy krem ze środka apetycznie wysuwa się bokami. Po zlizaniu całego kremu, przychodzi czas na konsumpcję ciastka i na koniec czekoladowej polewy z wierzchu. U mnie trwa to ok. 5 sekund, ale wam tak dokładnie to opisałem w zwolnionym tempie, żebyście mogli moją instrukcję zastosować przy jedzeniu tego najlepszego deseru na świecie. Nie byłoby ze mną kłopotu!
Gdyby ludzie to rozumieli i nie stosowali tych głupich zakazów, mógłbym sam chodzić do piekarni i na koniec przynosić jeszcze chleb do domu!.

Piekarnia