Przepraszam, że dawno nie pisałem, ale właściwie to ja się jeszcze nie pozbierałem po tych imprezach. Święta minęły mi w zasadzie spokojnie, żeby nie powiedzieć nudnawo.
Oczywiście przeżycia kulinarne były, a jakże, ale potem Majka spakowała wszystkie przysmaki i cała rodzina wyniosła się na kolację do cioci Basi.
Miałem więc czas na solidną drzemkę, bo po kilku godzinach wdychania zapachów tych wszystkich ciast, ryb, makaronów dostałem prawdziwego kręćka.
Święta mają to do siebie, że ludzie dużo jedzą, ale przygotowują jeszcze więcej. Ojciec nauczył mnie wiele lat temu, że możemy być spokojni, bo zawsze coś dla nas zostanie. Przecież zawsze jakieś ciasto wyschnie, zawsze jakaś szyneczka wcześniej czy później pokryje się cudownie śmierdzącym nalotem.
Po świętach było leniwie, spacery były dłuższe i krótsze w zależności od pogody. Ale najlepsze miało dopiero nastąpić.
W Sylwestra poruszenie było od rana. Trochę się fiokowali, Majka znowu pakowała jakieś smakołyki do koszyka. No cóż, żeby chociaż zostawili mi otwarte drzwi do biura, bo wiecie… kanapa tam jest wyjątkowo wygodna. Trochę denerwowały mnie te świsty i strzały na ulicy, ale pomyślałem, że jak zasnę to może nie usłyszę.
Nagle nastąpił zwrot w sytuacji. Majka z uśmiechem, niby od niechcenia rzuciła: to co Gustaw a może pojedziesz z nami do Basi? Nie wierzyłem własnym uszom! Razem! Na wycieczkę! Do Basi! Ale przecież tam jest ta fajna kumpela Bura! Co za noc, o na Azora.
Byłem gotowy w dwie sekundy! Ale to ukartowali, cały dzień ani słowa, ani cienia nadziei!
Po krótkiej podróży i radosnym powitaniu zaraz wyszliśmy na spacer. Było super! Ośnieżone pole, gwiaździste niebo, oj dziewczyno jak dawno się nie widzieliśmy.
Potem zajęliśmy wcześniej upatrzone pozycje pod stołem, gdzie co rusz „spadały” nam smakowite kąski. Błogi sen przerwały dopiero dobiegające zewsząd huki wystrzałów.
Bura zaszyła się w kąciku pod stołem i biedaczka trzęsła się cała. Poczułem w sobie przypływ męskości. Nie dam się jakimś durnym, świszczącym patykom. Z całych sił, jak najgrubszym głosem oszczekałem tą ciemną noc za oknem. To jest moje stado, moja dziewczyna, jazda stąd! Trochę to trwało, ale w końcu przestraszyli się i nastała cisza. Trochę się nadwyrężyłem tym szczekaniem, ale wdzięczność i podziw w oczach mojej dziewczyny dodawały mi otuchy. Przegoniłem złe moce i to ja byłem bohaterem tego wieczoru. Po takich przeżyciach chyba nie dziwicie się, że śpię już drugi dzień.