Nareszcie spokój, bo już zaczynałem się na poważnie denerwować. Od kilku dni pałętał się po naszej okolicy jakiś koleś. Parę razy go obszczekałem, bo za bardzo zbliżał się do mojego płotu. Wczoraj jednak przekroczył już wszelkie granice. Tak się przymilał, że Agnieszka dała się nabrać. Dostał miskę z wodą co jeszcze mną nie wstrząsnęło, bo w końcu nawet ja nie jestem bez serca. Jednak kiedy oczarował Majkę swoimi maślanymi oczkami i dostał miskę mojego suchego żarcia, poważnie się zaniepokoiłem.

I słusznie! Nagle lunął deszcz i koleś dostał dywanik w przedsionku do biura, a jakby tego było mało, wkrótce został wpuszczony do naszego ogrodu! Na szczęście szybko zrozumiał kto tu rządzi i był nawet potulny. Przez chwilę to nawet było fajnie, pobiegaliśmy sobie, poszaleliśmy aż za bardzo, ale potem Majka i Agnieszka wyraźnie zaczęły się martwić co tu począć z takim znajdą. Szczerze mówiąc też mi go trochę żal się zrobiło, bo widać było, że jest zmęczony i głodny a wody to wypił chyba całe wiadro. No cóż wyraźnie kolega się zagubił, pewnie mu się dziewczyn zachciało. Po naradzie rodzinnej, zostało wydrukowane ze 30 ogłoszeń i wyruszyliśmy na spacer celem ich rozwieszenia w okolicy. Oczywiście z kolesiem. Podlizywał się bardzo, szedł na smyczy grzecznie i Wojtek go chwalił, a nawet parę razy o zgrozo kazał mi brać z niego przykład. Nie wiem tylko dlaczego wszyscy wołali na niego Max, podobno miał tak napisane na obroży, ale chyba to jakaś pomyłka bo to na pewno nie był Max. Przecież poznałbym mojego Tatę! A znajda był co prawda duży ale biały, nie miał futra i z całą pewnością nie był sznaucerem. Ale co tam. Spacer to mi się trafił jak w niedzielę, bo łaziliśmy ze 3 godziny z tymi ogłoszeniami. Byliśmy w sklepie, w piekarni, na poczcie, na przystankach, w szkole, okleiliśmy też kilka drzew. Wróciliśmy już w nocy

Okazało się że ten Max nie Max prowadzi jednak mało higieniczny tryb życia, bo na noc znowu wciągnął nosem porcję suchego i zaległ z pełnym brzuchem. Na szczęście nie musiałem martwić się o swoją kanapę bo dostał posłanie na werandzie. Rano, po krótkiej zabawie w ogrodzie no i oczywiście po jedzeniu, Agnieszka gdzieś z nim pojechała. Wrócili dość szybko z dobrą nowiną. Okazało się, że koleś ma jakiś chip hop czy coś takiego, a tam zapisane jak znaleźć jego Panią. Szkoda, że od razu Agnieszka tego nie wymyśliła, bo nie musiałbym się dzielić z nim jedzeniem. Ale co tam, nie będę mu żałował.

Zaraz przyjechał po niego jego Pani i taki fajny młody chłopiec, dziwię się kolesiowi, że ma takich fajnych ludzi i ucieka. Okazało się, że to niezły wędrownik i mimo iż mieszka parę dobrych kilometrów za miastem, to już nie pierwszy raz jest na takiej wycieczce.

No i pojechali. Wszystko wróciło do normy, choć troszkę mi go brakuje, bo fajnie biegało się po ogrodzie. Może jeszcze kiedyś do mnie wpadnie? No to trzymaj się koleś

Koleś